Jutro ostatni (daj Boże!) egzamin w sesji, więc tradycyjnie wszystko wydaje się być ciekawszym zajęciem od nauki, postanowiłam więc napisać dzisiaj kilka słów na blogu. Kilka słów o jednym z dwóch najważniejszych koni w moim życiu. O Pursacie można było przeczytać wcześniej, teraz kilka linijek pragnę poświęcić jego synowi - Posmanowi.
kilkudniowy Posman na spacerze
i trochę starszy...
z rówieśnikami (także innymi półkrewkami)
Tym bardziej, że oprócz krzyżowania z końmi małopolskimi, ogiery zostały też użyte na klaczach wielkopolskich i... śląskich. Ale to już historia na osobny wpis.
Wracając do głównego bohatera - po urodzeniu wszyscy byli pod niemałym wrażeniem jaki koń przyszedł na świat w małej, podkrakowskiej stajni. A dokładniej pod wrażeniem niesamowitej, niespotykanej maści jaką miało źrebię. Mały miał sierść beżowo-srebrzystej barwy, ciemniejsze, lekko zarysowane "skrzydła" po obu stronach kłębu, czarną grzywę i ogonek oraz ciemne obwódki ("okulary") wokół oczu. Uroku dodawała mu biała łysina przez środek zgrabnej głowy. Urody był nieprzeciętnej - podziw budziła zwłaszcza głowa o orientalnej nucie i wielkie, błyszczące oczy. Takie same jakie miał Pursat.
W miarę dorastania coraz wyraźniej było widać achał-tekińskie wpływy w jego sylwetce, chociaż geny matki też dały o sobie znać - cięższa niż u tekińców głowa i nogi - w stosunku do długiej kłody, dość krótkie. Zmienił też maść na typowo jelenią - był w kolorze świeżo wypieczonej bułki, a w dorosłym wieku nieco ściemniał, pokrył się czarnymi jabłkami, a miejscami (na kłębie, kłodzie, zadzie) jabłka zlały się tworząc ciemne plamy gładko przechodzące w złotą sierść. Dodatkowo, sezonowo zmieniał kolory wręcz o 360 stopni. Tę niezwykłą maść odziedziczył po ojcu, który miał jej ciemny wariant - wyglądał jak ciemno-gniady z jasnymi podpalaniami na szyi, kłodzie i zadzie.
lato 2005
zima 2008 - prawdziwy kameleon - maść zmienia 4 razy w roku ;-)
Nasze drogi spotkały się dopiero w 2007 roku, mimo że w tej samej stajni jeździłam od roku 1998. Wcześniej po prostu wiedziałam, że taki koń istnieje i nie interesowałam się nim szczególnie. Owy 2007 rok, wakacje, był momentem w którym spotkała mnie jedna z boleśniejszych strat - z powodu ciężkiej choroby został uśpiony "mój" ukochany Pursat. Ciężko było mi uporać się z tą myślą. Kilka miesięcy wcześniej Posman został wystawiony na sprzedaż i między innymi ja szukałam dla niego kupca. W tym czasie przez przypadek nawiązałam korespondencję z Kingą mieszkającą w Wiedniu, która jako mała dziewczynka jeździła w Starym Młynie, a Posmana uwielbiała i znała od urodzenia. Po wyjeździe z Polski kontakt z nim się urwał. Napisałam jej, że jest możliwość kupienia ogiera i po małych perypetiach, spotkali się znowu po latach i została podpisana umowa kupna. Nowa właścicielka miała dojeżdżać do konia co jakiś czas z Wiednia, a ja miałam na niego oko na miejscu.
lato 2005
Pamiętam doskonale pierwszą jazdę na nim. Bałam się i cieszyłam jednocześnie. Zaskoczyło mnie, że jest dość wąski, drobny, siedziałam jak na jakimś śledziku. Zupełnie inne wrażenie po potężnych, konkretnych koniach, na których miałam okazję jeździć. Zapamiętałam też jego kłus - ledwo dający się wysiedzieć. Spodziewałam się miękkich, achał-tekińskich ruchów do których przyzwyczaiła mnie ta rasa, a tu niespodzianka - nic z tych rzeczy - ruchem najwyraźniej Złoty wdał się w matkę.
lato 2008
Nowością dla mnie, było też jego rżenie w czasie jazdy - pierwsze takie wołanie do koni przeszywające ciszę naszej samotnej jazdy na wielkiej łące, przyprawiło mnie prawie o zawał. Musiałam się nauczyć wielu różnych rzeczy, ale dzięki temu żaden ogier nie jest mi już straszny i ogierze wybryki oraz niesubordynacje nie robią na mnie żadnego wrażenia. Co więcej umiałam przewidzieć jego różne reakcje. Pan Kaźmierczak śmiał się kiedyś, że słyszę i widzę więcej niż sam koń. ;-)
lato 2009
Nasza współpraca trwała przez trzy lata, piękne lata, chyba jedne z piękniejszych, jeśli chodzi o konie. raz z górki, raz pod górki, czasem z wielkim uśmiechem, momentami ze łzami w oczach, ale to było wspaniałe doświadczenie.
lato 2009
lato 2009
zima 2010
wiosna 2010
Niestety doszliśmy do miejsca, z którego sami już byśmy nie ruszyli do przodu, a nie bardzo była możliwość mieć konkretną pomoc z dołu. Mnie dopadło też tzw. wypalenie i podjęłam trudną decyzję o rozstaniu. Bardzo ciężką, ale konieczną. Jesienią 2010 roku siedziałam na ego złotym grzbiecie ostatni raz. Przez kolejny rok jedynie dowiadywałam się co u niego słychać, bo psychicznie nie byłam w stanie pojechać do stajni. Dopiero po kolejnym roku zdecydowałam się na odwiedziny. Wiosną właścicielka zabrała Posmana do siebie, do Wiednia. Podobno ma się bardzo dobrze. I oby tak było zawsze. :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz