czwartek, 21 czerwca 2012

Koń mojego życia - Posman

Jutro ostatni (daj Boże!) egzamin w sesji, więc tradycyjnie wszystko wydaje się być ciekawszym zajęciem od nauki, postanowiłam więc napisać dzisiaj kilka słów na blogu. Kilka słów o jednym z dwóch najważniejszych koni w moim życiu. O Pursacie można było przeczytać wcześniej, teraz kilka linijek pragnę poświęcić jego synowi - Posmanowi.

Wiosna 2008 

Imię posiada wybitnie achał-tekińskie, mimo że papiery nie do końca. Posman jest koniem achał-tekińskim półkrwi - niesie w sobie tę krew po swym wspaniałym ojcu, jego matka była klaczą rasy małopolskiej. Urodził się ponad 18 lat temu (czas leci nieubłaganie...) u pana Marka Kaźmierczaka w Wilczkowicach, który sprowadził do Polski jego ojca i dwa inne ogiery achał-tekińskie na początku lat 90 w celu użycia ich na rodzimych klaczach. Posman był jednym z pierwszych koni pochodzących z tego niecodziennego połączenia. Okazało się (także w przypadku innych podobnych krzyżówek), że był to bardzo trafiony i udany pomysł, mimo że patrząc na suchy papier takiego konia, wiele osób mogłoby popukać się w głowę. Tym bardziej, że oprócz krzyżowania z małopolakami, ogiery zostały też użyte na klaczach wielkopolskich i... śląskich. Ale to już historia na osobny wpis.

Posman na jednym z pierwszych spacerów

Wracając do głównego bohatera - po urodzeniu wszyscy byli pod niemałym wrażeniem jaki koń przyszedł na świat w niewielkiej, podkrakowskiej stajni. A dokładniej pod wrażeniem niesamowitej, niespotykanej maści jaką miało źrebię. Mały miał sierść beżowo-srebrzystej barwy, ciemniejsze, lekko zarysowane "skrzydła" po obu stronach kłębu, czarną grzywę i ogonek oraz ciemne obwódki ("okulary") wokół oczu. Uroku dodawała mu biała, wąska łysina z maleńką chrapką między nozdrzami. Urody był nieprzeciętnej - podziw budziła zwłaszcza zgrabna głowa o orientalnej nucie i wielkie, błyszczące oczy. Takie same jakie miał jego ojciec Pursat.

Szaleństwa na padoku z rówieśnikami

 
Niekończące się galopady w stadzie innych achał-tekińskich półkrewków 
W miarę dorastania coraz wyraźniej było widać achał-tekińskie wpływy w jego sylwetce, chociaż geny matki też dały o sobie znać - odziedziczył po niej nieco cięższą niż u tekińców głowę i nogi - w stosunku do długiej kłody, dość krótkie. Zmienił też maść na typowo jelenią - był w kolorze świeżo wypieczonej bułki, a w dorosłym wieku nieco ściemniał, pokrył się czarnymi jabłkami, a miejscami (na kłębie, kłodzie, zadzie) jabłka zlały się tworząc ciemne plamy gładko przechodzące w złotą sierść. Dodatkowo, sezonowo zmieniał kolory wręcz o 360 stopni. Tę niezwykłą maść odziedziczył po ojcu, który miał jej ciemny wariant - wyglądał jak ciemno-gniady z jasnymi podpalaniami na szyi, kłodzie i zadzie.

Posman w sierści letniej...

...i zimowej!

Ze względu na dobry charakter i zachowanie w codziennej pracy, Posman nie został wykastrowany jak inne ogierki, co niestety utrudniało trochę opiekę nad nim, bo jednak mając ogiera w stajni pełnej kobył, trzeba mieć oczy dookoła głowy. Był próbowany w skokach, wyjechał nawet na trening nad polskie morze, nie wykazał jednak tak dużego talentu jak jego pół-rodzeństwo i wrócił do macierzystej stajni, gdzie jeździł na nim głównie właściciel.


Lato 2007, fot. ze zbiorów Kingi Kapeli 

Nasze drogi skrzyżowały się dopiero w 2007 roku, mimo że w tej samej stajni jeździłam już cztery lata wcześniej. Czasami tylko zdarzało mi się obserwować Posmana na treningach, ale nawet nie myślałam, że będę go kiedykolwiek dosiadać. Tamten rok - wakacje, był momentem w którym spotkała mnie jedna z boleśniejszych strat - z powodu ciężkiej choroby został uśpiony "mój" ukochany Pursat. Ciężko było mi uporać się z tą myślą. 

Kilka miesięcy wcześniej Posman został wystawiony na sprzedaż i między innymi ja szukałam dla niego kupca. W tym czasie przez przypadek nawiązałam korespondencję z Kingą mieszkającą w Wiedniu, która jako mała dziewczynka jeździła w Starym Młynie, a Posmana uwielbiała i znała od urodzenia. Po wyjeździe z Polski kontakt z nim się urwał. Napisałam Kindze, że jest możliwość kupienia ogiera i po pewnych perypetiach oraz po wielu latach spotkali się znowu, wieńcząc to spotkanie podpisaniem umowy kupna-sprzedaży. Nowa właścicielka miała dojeżdżać do konia co jakiś czas z Wiednia, a ja miałam mieć na niego oko na miejscu. Tym sposobem dostałam go do jazdy - los chyba chciał mnie jakoś pocieszyć po stracie Pursata. Miałam cząstkę jego samego, a ta cząstka patrzyła na mnie takimi samymi, wielkimi, pełnymi mądrości oczami.

Jesień 2007 - początek naszej wspólnej drogi, fot. Kinga Kapela 

Pamiętam doskonale pierwszą jazdę na nim. Bałam się i cieszyłam jednocześnie. Zaskoczyło mnie, że jest dość wąski i drobny. Zupełnie inne wrażenie po potężnych, konkretnych koniach, na których miałam okazję jeździć. Zapamiętałam też jego kłus - ledwo dający się wysiedzieć. Spodziewałam się miękkich, achał-tekińskich ruchów, do których przyzwyczaiła mnie ta rasa, a tu niespodzianka - nic z tych rzeczy - ruchem najwyraźniej Posman wdał się w matkę.

Kwitnący Stary Młyn wiosną 2008 

Nowością dla mnie, było też jego rżenie w czasie jazdy - pierwsze takie wołanie do koni przeszywające ciszę naszej samotnej jazdy na wielkiej łące, przyprawiło mnie prawie o zawał. Musiałam się nauczyć wielu różnych rzeczy, ale dzięki temu żaden ogier nie jest mi już straszny i ogierze wybryki oraz niesubordynacje nie robią na mnie żadnego wrażenia. Co więcej umiałam przewidzieć jego różne reakcje. Pan Kaźmierczak śmiał się kiedyś, że słyszę i widzę więcej niż sam koń. ;-)

Przełom zimy i wiosny 2010 

Nasza współpraca trwała przez trzy lata, piękne lata, chyba jedne z piękniejszych, jeśli chodzi o konie. Raz z górki, raz pod górkę, czasem z wielkim uśmiechem, momentami ze łzami w oczach, ale to było wspaniałe doświadczenie i ten niesamowity koń dał mi jedyną w swoim rodzaju lekcję jeździectwa i życia.


Wiosna 2010 

Przez ten czas Posman zmienił się niesamowicie - pod względem sylwetki, masy, umiejętności, zachowania. Rzeźbiłam z nim sama, starając się zrobić więcej dobrego niż popsuć. Nawet ten dramatyczny, twardy kłus się poprawił na tyle, że spokojnie można było się rozsiąść w ćwiczebnym. Ogierzy temperament i to, że Posman nie był pozbawiony wad budowy, a także był wrażliwy na to, kto podróżuje na jego grzbiecie, czyniło momentami naszą pracę niemal katorżniczą, ale widziałam zachodzący w nim ogromny postęp. Dostałam pod tyłek szczupaczka, który robił wielkie oczy na wszystko, a po tych kilku spędzonych razem latach, mogłam patrzeć na wprawdzie nie idealnego, ale poukładanego, jezdnego i okrągłego poważnego konia, któremu już się tak nie gotowało w głowie i nawet dałam radę jeździć razem z innym wałachem - co na początku naszej współpracy było  proszeniem się o wypadek.

To był dobry czas... 

Niestety doszliśmy z Posmanem do miejsca, z którego sami już byśmy nie ruszyli do przodu, a nie bardzo była możliwość mieć konkretną pomoc z dołu. Mnie dopadło też tzw. wypalenie i podjęłam trudną decyzję o rozstaniu. Bardzo ciężką, ale konieczną, bo coraz więcej było trudnych momentów. Jesienią 2010 roku siedziałam na jego złotym grzbiecie ostatni raz. Przez kolejny rok jedynie dowiadywałam się co u niego słychać, bo psychicznie nie byłam w stanie pojechać do stajni. Dopiero po kolejnym roku zdecydowałam się na odwiedziny. Wiosną właścicielka zabrała Posmana do siebie, do Wiednia. Ma się bardzo dobrze i szybko zaaklimatyzował się w nowym domu. Oby tak było zawsze. :-)

edit: [Posman odszedł na wiecznie zielone pastwiska 13 marca 2019 roku, cztery dni przed swoimi 25-mi urodzinami.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz